poniedziałek, 31 października 2011

Sekret Genezis


Blog powstał z myślą o stworzeniu kilku subiektywnych wypowiedzi dotyczących mniej lub bardziej udanych prób propagowania archeologii w źródle wiedzy wszelakiej tj Internecie. Tu pozwoliłabym sobie zamieścić ilustrację wykonaną przez niesamowicie kreatywnego znajomego Mariusza Sopyłło, którego twórczość można podziwiać we wspomnianym wyżej źródle wiedzy wszelakiej..google, ale nie zrobię tego, w myśl idei – deser na koniec.

W ramach wyjątku i wprowadzenia tematem dzisiejszego postu będzie rozważanie nad treścią i formą powstałej ze zlepku faktów i fikcji literackiej, zaskakująco błyskotliwej książki z gatunku triller o tytule Sekret Genesis autorstwa Toma Knoxa.  (W tym punkcie zaznacza się moja wątpliwie efektowna skłonność do tworzenia wielokrotnie złożonych zdań..) Książka jest fikcją ale jak komentuje autor – większość pojawiających się w niej religijnych, historycznych i archeologicznych informacji opiera się na faktach i jest zgodna z prawdą.

Czego nie lubię w książkach to tego nieznośnego i często słabo wykreowanego przejścia ze świata faktów do nawlekania cennych perełek  wyobraźni na naszyjnik narracji.. Kontakt z tego typu manewrami zazwyczaj kończy się lekkim grymasem z mojej strony. Każda kolejna książka z tego gatunku utwierdza mnie w przekonaniu, że  nie na tej półce powinnam szukać pozycji dla siebie.
W każdym razie, wracając do tematu Genezis, wspomniane „przejście” autor zaznaczył dość elegancko, a mianowicie nawiązując do tajemniczych nocnych prac prowadzonych przez niemieckiego kierownika badań archeologicznych na stanowisku GöbekliTepe – Franza Breitnera. Co znajduje i jakie niesie to za sobą skutki?  Franz niestety nie będzie w stanie poprowadzić nas do końca opowieści, ponieważ po kilku rozdziałach ginie z rąk kurdyjskich pracowników – jazydów, chcących bronić Sekret Genezis, czyli sekret powstania ludzkości, wedle autora mający mieć ścisły związek z rozległą i baaardzo tajemniczą historią stanowiska..

Równoległe czasowo tragiczne wydarzenia w postaci rytualnych mordów na obszarze Wielkiej Brytanii i Irlandii mają utwierdzić czytelnika w przekonaniu, że historia zasypana przed 11 tysiącami lat jest wciąż aktualna.. 

Ciekawa, dosyć porywająca wizja, przenosi do wyimaginowanego świata fantastycznych odkryć, co prawda możliwych do obalenia w ciągu kilku minut przez naukowców, ale nie zbaczając z tematu..Wartka akcja bazuje na fenomenie konfliktu pomiędzy przystojnym, charyzmatycznym ale psychopatycznym i wykazującym nadludzki spryt terrorystą Jamiem Cloncurry,  a amerykańskim dziennikarzem o brytyjskich korzeniach – Robertem Luttrellem. Jamie jest posiadaczem baaardzo złego krwiożerczego genu Göbekli, który napędza go do wyprzedzania o krok każdego posunięcia głównego bohatera – Roberta Luttrella, który jak się okazuje jest nosicielem tego samego genu, ale coś tu nie gra, jak to możliwe, że ten nie wykazuje rządzy mordu? A może coś ukrywa?

Zapomniałabym dodać: kim byłby Rob jak i jak szybko wpadłby w ręce Cloncurrego gdyby na jego drodze nie pojawiła się przepiękna ciemnowłosa francuska, ceniona pani archeolog Christine Mayer..czytająca chyba każdy możliwy starożytny język. 

O tym w książce. :)

Na niebie wisiał biały, obojętny księżyc. Dokoła stały głazy: nieme i władcze nocą. Rob wszedł pomiędzy nie. Pochylił się i dotykał płaskorzeźb: delikatnie, niemal ostrożnie, z podziwem i obawą jednocześnie. Czując trochę wbrew sobie, wyraźny respekt przed tymi wielkimi prastarymi kamieniami, przed tajemniczą świątynią w Edenie.

Podsumowując – polecam, może z wyjątkiem okładki, daje sporo do życzenia. Sądzę, że MariuszSopyłło znacznie lepiej wykorzystałby temat. :)